Recenzja Jolanty Ciesielskiej
Malarstwo pejzażowe Karkonoszy pojawiło się wraz z rozwojem turystyki w okresie romantyzmu. Do Gór Olbrzymich przyjeżdżał z Drezna Caspar David Friedrich, z Czech z kolei Quido Manes, ale ilość malarzy tworzących wizerunki Karkonoszy wzrosła znacznie dopiero w drugiej połowie XIX wieku za sprawą wrocławskich malarzy Adolfa Dresslera i Carla Ernesta Morgensterna, którzy prowadzili klasę malarstwa pejzażowego przy powstałym w 1879 roku Muzeum Sztuk Pięknych we Wrocławiu.
Adolf Dressler, którego ostatnim dziełem była ogromna panorama Karkonoszy (20x7 metrów, zaginiona po śmierci artysty) zapoczątkował wraz ze swoimi uczniami Gustavem Olbrichtem, Wihelmem Kraussem, Georgiem Mullerem i jedyną kobietą, Gertrudą Staats okres malarstwa pejzażowego malowanego w plenerze, za bazę obierając nie istniejący już „Zajazd pod Wielkimi Lipami” w Przesiece. Z kolei uczniowie Morgensterna wnieśli do tego gatunku pejzaże zimowe oraz szerokie panoramy z wyższych partii gór. W latach 20. XX wieku z inicjatywy Hansa Fechnera powstaje, z udziałem Alfreda Nickischa, Georga Wichmanna stowarzyszenie artystów malarzy Bractwo świętego Łukasza, których realistyczne pejzaże zdradzały pewne wpływy impresjonistów. Na kolejne pokolenie twórców zainteresowanych pejzażem Karkonoszy trzeba będzie poczekać aż do lat 70. kiedy to w kotlinie jeleniogórskiej pojawiają się urodzeni po drugiej wojnie polscy artyści, zazwyczaj absolwenci wrocławskiej PWSSP.
„Nie jestem barbizończykiem, nie maluję w naturze. Fotografie są moim początkowym szkicownikiem. Moje pejzaże są tylko inspirowane konkretnym miejscem, zjawiskiem atmosferycznym. Nie są jednak ich dokładnym odzwierciedleniem. Nie zależy mi na wiernym odwzorowaniu natury. W górach poszukuję specyficznego klimatu, są dla mnie źródłem przeżyć.” mówi artystka, Bogumiła Twardowska-Rogacewicz.
Jej pejzaże górskie są inne niż tworzących na tym terenie artystów. Są dużo bardziej abstrakcyjne, surowe, niewiele w nich roślinności, żadnej architektury czy ludzkich postaci. Skupiają uwagę na samej przestrzeni, na materii i kolorystyce skał, wyjątkowej grze świateł, na unoszących się pomiędzy górami mgłach, obłokach, promieniach słonecznych odbijających się na powierzchni karkonoskich stawów.
Pejzaże Twardowskiej-Rogacewicz urzekają bezbłędnie definiowaną kolorystyką pory dnia czy roku inne zachwycają aurą, indywidualną interpretacją przestrzeni, formami ujętymi w syntetycznym skrócie.
Wśród kompozycji dedykowanych charakterystycznym miejscom Gór Olbrzymich - Śnieżnym Kotłom, Równi pod Śnieżką, okolicy Małego i Dużego Stawu znajdują się pejzaże mocno uogólnione, stanowiące syntezę wielu widoków. Mam tu na myśli monochromatyczną serię gwaszy na papierze utrzymaną w odcieniach sepii i szarych błękitów, malowaną lekkimi, zwiewnymi, wręcz unoszącymi się w powietrzu plamami, ukazującą dalekie plany i nawarstwiające się, zwielokrotnione linie horyzontu tworzące owe widoki. A może ich zwidy. Są to przykłady pejzażu bardziej wyobrażonego, odczutego niż widzianego z konkretnego punktu widokowego, których notabene na trasach karkonoskich nie brakuje. Artystka zdaje się zmierzać bardziej do syntezy czasoprzestrzeni napotkanej w pejzażu górskim niż referować ze szczegółami jakieś konkretnie istniejące miejsce. Malarka kładzie w tych kompozycjach większy nacisk na towarzyszące jej emocje podczas przeżywania podniosłych, napełniających zachwytem i silną energią chwil spędzanych na górskich szlakach mniej uwagi poświęcając „zbędnym” realistycznie oddawanym detalom. Zależy jej na podkreśleniu momentu postrzegania kosmicznej wieczności, w którą wpisuje się ciąg mniej ważnych zdarzeń stanowiących naszą codzienność i które znajdują się gdzieś poza obrazem, a przynajmniej poza tymi o których teraz piszę. W każdorazowej konfrontacji z potęgą i prawiecznym pięknem Natury chodzić także może o własne definiowanie źródeł mocy i pozytywnego nastawienia do świata, w którym wątek identyfikowania się z otaczającym pejzażem nabiera cech opisu własnej podmiotowości, kreśli obraz przestrzeni istniejących wewnątrz swojej tożsamości.
Sztuka wiąże się ze zdolnością sterowania własnym rozwojem, z umiejętnością przekładu momentów metafizycznych i tych mistycznych na formę. A Bogumiła Twardowska-Rogacewicz korzystając z wolności posługiwania się różnymi językami, estetykami uprawia równolegle do malarstwa pejzażowego, mniej lub bardziej realistycznego, także malarstwo abstrakcyjne. Te pełne ekspresji i nasyconych barw kompozycje abstrakcyjne, które prezentowała w galerii jeleniogórskiej na wystawie „Bezobrazy” w 2019 roku traktuje artystka trochę jak dziennik zapisów substancji psychicznych i towarzyszących jej dniom stanom energetycznym. Przyznała się także, w udzielonym wówczas wywiadzie, że malowanie abstrakcyjnych kompozycji lirycznych posiada dla niej funkcję terapeutyczną.
Obraz może stać się w takim wypadku swoistym elektrokardiogramem, ale także przestrzenią wyciszenia, kryjówki, autorefleksji.
Obie te wzajemnie przenikające się, uprawiane równolegle, formy dialogu - z samym sobą i z otaczającym ją światem składają się w sumie na autobiografię totalną. Płynnie oddziałujące na siebie obrazy świata zewnętrznego i wewnętrznego składają się w sumie na dorobek twórczy artystki, świadcząc o jej nieustannym rozwoju, i wysokich umiejętnościach artystycznego obrazowania.